Podsumowanie czerwca
W czerwcu powróciłam trochę do korzeni.
Przygodę z rękodziełem zaczęłam jeszcze w szkole podstawowej w czasach,
gdy o internecie jeszcze nikt nie słyszał.
Uczenie się czegoś nowego nie było tak proste jak dziś,
gdzie można się podeprzeć krótkimi filmami z poradami, szybkimi tutorialami, instrukcjami obrazkowymi, itd.
Pod koniec lat 80-tych ubiegłego wieku - jakby to nie brzmiało - brakowało literatury, czasopism;
technik rękodzielniczych zazwyczaj uczyło się od Mam, Babć, Cioć, Sąsiadek...
Choć dziś uważam, że to była fajna tradycja.
Ja, mając Ciocię krawcową, byłam zachwycona Jej pracą i tym, co można uszyć na maszynie.
A szyła wyśmienicie.
Pierwsze moje rękodzielnicze podrygi były właśnie w kierunku szycia.
Projektowałam ubrania dla mojej jedynej lalki, szyłam ubrania ręcznie i mimo, że była ubrana najmodniej na świecie,
bo pomysłów mi nie brakowało, to z szyciem nie było mi po drodze.
Brakowało mi cierpliwości, szycie ręczne tak, maszynowe nie - do dziś tak mam.
Uszyję proste formy, wszyję kryty zamek, ale maszyna szybko mnie irytuje.
W szkole podstawowej trafiłam na fajną Panią od plastyki,
która mając dostęp do różnych książek, kupiła mi podstawy szydełkowania - i przepadłam.
"Album splotów szydełkowych" Ireny Koteckiej przerobiłam jednym tchem od A do Z,
mała książeczka, a tyle wiedzy i jakoś tak mi się to wszystko proste wydawało.
I bardzo pokochałam schematy.
Później sama coś tam próbowałam szydełkować
- serwetki i podkładki oczywiście były na pierwszym miejscu.
Bardzo wciągające zajęcie, nie można było się od schematu oderwać.
Poradnik mam do dziś, poplamiony, zalany herbatą, miejscami pokreślony, z brakiem tylnej okładki...
Drutami równie szybko się zachwyciłam, a to z kolei za sprawą Mamy mojej koleżanki,
która dziergała swetry z misternymi ażurami i żakardami.
Zauroczona tym byłam i też tak chciałam umieć, ale Ona nie bardzo chciała się dzielić wiedzą.
W przypadku drutów nie uczyłam się z poradnika, jakoś tak intuicyjnie łatwo przychodziły mi własne projekty.
W tej dziedzinie jestem zupełnym samoukiem, nie znam się na tych wszystkich opisach i słownictwie fachowym,
choć jako umysł ścisły uwielbiam schematy ściegów.
Nabieranie oczek i przerabiania ich na prawo i lewo pokazała mi Ciocia-Krawcowa,
która notabene nie potrafiła dziergać.
Po maturze i w czasie studiów zupełnie zarzuciłam wszelkie rękodzieło.
Zawsze jednak było ono obok mnie. Zaczęły pojawiać się czasopisma z wzorami,
więc je kolekcjonowałam wzdychając do pięknych włóczek,
które u nas były tamtego czasu zupełnie nieosiągalne - akryl i tylko akryl był na półkach.
Dopiero po wielu latach wróciłam do szydełkowania
dziergając czapki, torebki, bieliznę, kosze, poduszki i wiele innych rzeczy - och, początek lat 2000.
Powyżej kilka przykładowych prac z tego czasu, a i zdjęcia nie najlepszej jakości.
Obecnie do szydełka wracam sporadycznie.
W czerwcu wykonałam kilka szydełkowych topów.
Szydełko zawsze kojarzy mi się z latem - kapelusze, bikini, topy, kosze plażowe, ażurowe narzutki...
W czerwcu powstał jeszcze jeden nowy letni projekt - dziergany na drutach -
a mianowicie chustki z lnu i bawełny - do wykorzystania w różny sposób na głowę, na szyję...
Len i bawełna - doskonałe letnie połączenie.
Początek lata, więc i nowych topów/cropów trochę przybyło.
Czekają na sesję zdjęciową, może uda się z początkiem lipca.
Miejcie dobry początek wakacji.